Ogród zajmuje powierzchnię 3.300 m2.
Stefan Żeromski zawsze, od czasów kieleckiego dzieciństwa i młodości, wielbił przyrodę; teraz miał wreszcie wymarzony, własny kawałek ziemi. Sam projektował układ ogrodu, kupował i sadził drzewka i kwiaty, wciągał do tych prac siedmioletnią córeczkę, Monikę.
Własny dom i ogród, ukochana żona i córka, i cudowny otaczający pejzaż. Za siatką ogrodzenia rozległy widok na pola długo jeszcze pozostawał odsłonięty. Pejzaż najbliższy – to ogród. Kopanie, sianie, kupowanie nasion i wysyłanie pana Kępki po drzewka do Chylic, do ogrodu Zenona Miriama-Przesmyckiego – i wreszcie fascynujące dziewczynkę grzebanie w ziemi. Szczególnie ważna w kontakcie z pejzażem okazywała się właśnie ziemia. Zawsze, od czasów kieleckiego dzieciństwa i młodości, Żeromski ogromnie kochał przyrodę; teraz miał wreszcie własny kawałek ziemi przez niego i Monikę pieszczotliwie dotykanej, ugniatanej i rozrywanej gołymi dłońmi – rękawiczki podobno stanowią barierę między nami a naturą.
Ogród ma pozostać zawsze w kształcie, nadanym mu przez Annę i Stefana Żeromskich, zachowywanym przez panie Annę i Monikę, do utrzymania w kształcie, w jakim został przekazany Fundacji Na Rzecz Utrzymania Spuścizny po Stefanie Żeromskim. Staramy się utrzymać go w odziedziczonym kształcie. Na miejsce obowiązkowo wycinanych drzew sadzi się nowe w ich miejscu, klomby z kwiatami co rok się uzupełnia (dbając szczególnie o róże), co rok nowe pelargonie zdobią taras i balonik pokoju pani Anny.
Najważniejsze były drzewa. Jedyne zapamiętane przez Monikę gniewne wyrzuty, czynione jej przez ojca padły, gdy pracowicie wyrżnęła scyzorykiem w korze brzozy imię ojca: „Z wyciętych liter wypływał czerwonawy sok. Gniew ojca był tak dla mnie nieoczekiwany, jego wzburzenie tak gwałtowne, podniesiony jak nigdy głos przeraził mnie do głębi”. (Można by przekornie przypomnieć wspomnienie Żeromskiego o tym, jak będąc chłopcem wyciął na ścianie starej kapliczki w kieleckim lesie „ku pamięci” sygnatury swoją i przyjaciela…).
Jak urządzano ten wytęskniony własny ogród? Monika po latach wspominała: „pod jesień ojciec od Miriama zaczął przywozić drzewka owocowe, na specjalną mamy prośbę szary wiotki turecki bez i inny, ciemnofiołkowy z grubszymi skórzanymi liśćmi, krzaki jaśminu do obsadzenia płotu, veigelię z różanymi kieliszkami i białą spireę. Drzewa owocowe sadził ojciec z tyłu domu, było tam kilka jabłoni, grusze wysokopienne i karłowate, różowa czereśnia i biała renkloda. Przed oknami posadził nawet dwa włoskie orzechy. Jakoś się te wszystkie drzewka przyjęły, mimo sąsiedztwa brzóz, dębów i sosen. Kupowaliśmy też, aby je siać wiosną, nasiona maciejki i rezedy, miały być posadzone wszędzie floksy, balsaminy i biały tytoń pachnący. [… ] Pośrodku klombu był krzak piennej czerwonej róży z maleńkimi kwiatami w takiej masie, że ciężkie gałęzie zwisały do ziemi i tworzyły okrągłą kopułę.” Taki na pozór swobodny tryb urządzania ogrodu, jakby przypadkowego doboru krzewów i kwiatów, radosnego oczekiwania na nadejście wiosny, dobrze – jak sądzę – odpowiada intencjom autora Wilgi: niekontrolowana swoboda, tylko minimalne ingerencje dumnego właściciela posiadłości w świat natury. A przy tym – bogactwo różnorodnej roślinności!
W konstancińskim okresie życia Żeromski upatrywał szczęście wszędzie, gdzie oko spoczęło – jego synonimem stawał się ogród pogrążony w słońcu, śpiew ptaków, figle psa. Utrwalił te wrażenia w opowieściach Wilga i Pomyłki.